Wspierajmy fretki w potrzebie.

Jeżeli znalazłeś bezdomną fretkę, potrąconą przez samochód, byłeś świadkiem wypadku lub innego zdarzenia losowego z udziałem zwierząt nie zwlekaj - udziel pomocy.
Zwierzęta też cierpią. Skontaktuj się z wolontariuszami Stowarzyszenia Przyjaciół Fretek, Strażą Miejską, policją, najbliższym gabinetem weterynaryjnym lub wejdź na stronę Stowarzyszenia Przyjaciół Fretek tu uzyskasz pomoc.
Na zamieszczonej mapce znajdziesz kontakty do naszych wolontariuszy.

Aukcje charytatywne na rzecz Stowarzyszenia zobacz i kup. Dochód jest przeznaczony na cele statutowe.

sobota

Wakacje z Fretkami

Część pierwsza
"Droga Do"

Magnusię szczęśliwie dostarczyłam do Warszawiaka. Piękna Połowa Warszawiaka nie wypuściła mnie bez pycha kawusi po której miałam nieprzespaną nockę. Następnego dnia o trzeciej rano pobudka, leki dla dzieci, frety w transporterki i wyjazd. O czwartej byłam w Jankach. Przed dziesiątą w Krakowie.
Do Niedzicy mamy 440 km. Jeździmy E7 a potem Zakopianką do Nowego Targu a następnie na Nowy Sącz drogą 969 i na przejście graniczne. Jazda zajmuje mi średnio ok 7 godzin. No właśnie. Zajmuje. Do Krakowa jechało nam się wspaniale. Poniedziałek rano, pusto na drogach. Nawet tirów nie było. Pogoda kiepska do jazdy bo ciepło ale co tam ważne, że szybko i bezproblemowo.
Koszmar zaczął się przed Mogilianami na Zakopiance. Na rozjeździe na Zakopane i Wieliczkę. Jest tam takie miejsce, gdzie spotyka się cześć pasów. A wiadomo polski kierowca jest najlepszy więc musi być pierwszy i nikogo nie puści. Szczególnie kierowca w nowym pięknym autku. Postaliśmy sobie trochę. Zawsze tam stoimy więc nie zrobiło to na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia.
A powinno.
Potem było już tylko gorzej. Temperatura 31 st. Chłodzenie na maxa (klimy nie mamy) do tego w lodówce zapas wołowiny bo w Pieninach wołowinkę trzeba zamawiać. Jest za droga. Mijamy Pcim. (Moja ciocia nie jest z Pcimia.) Jedziemy dalej. Wolno ale jedziemy. Do Rabki.
Cholera mnie wzięła.
Korek.
Myślę wypadek.
A gdzie tam. Nasi błyskotliwi drogowcy światła zamontowali na zjeździe do Rabki. Godzina stania. Gorąco, pod górkę.
Frety mają dość. Mysi gorąco. Staśko nudzi się. Stoimy. W końcu trochę się ruszyło. Mijamy Rabkę.
Kuźwa nikt nie skręca wszyscy jadą prosto. Po co te światła. Chyba jedynie aby się więcej umęczyć. Ciągniemy się dalej na południe. Pociągnęliśmy się trochę i stoimy. Mija kwadrans, mija drugi. Cholera na pewno wypadek. Nic nie jedzie z naprzeciwka.
Upał. 33 stopnie. Ja mam dość.
Ooooo jedzie ktoś na przeciw nam. Macham do niego, zatrzymuje się.
- Co się stało? - pytam
- Wypadek w Klikuszowej. Dwa tiry zmiażdżone. Odpowiadają kierowcy.
Do Klikuszowej mamy 5 kilometrów. Dodatkowo jest przewężenie bo most w remoncie.
Stoimy.
Mija kolejna godzina.
Nagle. Pyk. Zgasł mi silnik.
Pyk, pyk. Nie zapala. Koniec świata.
Mysza przerażona, ja się popłakałam. Mam dość! Dzwonię do męża. Sprawdzamy wspólnie wskaźniki. Nic mi nie przychodzi do głowy. Płyny w normie, temperatura też. Podejrzewam akumulator. Miał dość chłodzenia, wiania, dmuchania. Wystawiam trójkąt.
Mysza źle się czuje więc wystawiam Myszę na pobocze, daję leki i wodę. Dzwonię pod 112 z prośbą o podanie namiarów na pomoc drogową. Dzwonię po pomoc. Ale pomoc jedzie z Nowego Targu więc zanim dojedzie do mnie musi poczekać na rozładowanie korka. Koniec Świata.
Frety trzeba nakarmić i napoić (mają wprawdzie wodę na bieżąco w poidełkach ale często zapominają o piciu i dopajam je kapiąc wodę na pyszczek lub moczę wołowinę w wodzie i daję taką mokra) , dać jeść i pić dzieciom. Odsiusiać Milo. Mija trzecia godzina.
Coś zaczyna się dziać. Jadą samochody z naprzeciwka i przede mną zaczyna się coś posuwać. My stoimy. Samochód padł. Kolejne auta mnie omijają. Po chwili zatrzymuje się jeden potem drugi kierowca.
- Co się stało? Przegrzał się? - pyta pierwszy pan z Częstochowy.
- Popchnąć? Ma Pani wąsy? Ma Pani wodę dla dzieci? - pyta kierowca tira.
W trzy osoby pchamy renóweczkę pod górę. Próbujemy odpalić na dwójce "na pych". Pierwsza próba nieudana, druga nieudana. W końcu mamy sporo miejsca. Rozbujaliśmy samochód. Dwójka, zapłon. Jedzie!!!! Zapalił!!!!
Dzwonię do pana z pomocy. On stoi w korku przed Klikuszową. Mówię co się stało. Żegnamy się a ja mu bardzo dziękuję. Jedziemy.
Na razie bez chłodzenia, bez świateł, ładuję ile się da akumulator. Mijamy miejsce wypadku. Dwa zmasakrowane tiry. Są ofiary [*].
Dojeżdżamy do Nowego Targu. Skręt na 969, Harklowa, Frydman.
Jesteśmy na miejscu.
440 km w 11 godzin. To mój rekord.
Podjęłam wakacyjne postanowienie: więcej nie jadę Zakopianką.

W Niedzicy jesteśmy już piąty raz. Trzy razy mieszkaliśmy na zamku Dunajec a od ubiegłego roku w Celnicy. Celnica do modrzewiowy dom z początku XX wieku wybudowany jako siedziba celników. Przeniesiony pod górę Tabor w związku z budową zapory i zalania wielkiego obszaru przez wody jeziora Czorsztyńskiego. Teraz w celnicy są pokoje gościnne SHS ([url]http://www.shs.pl[/url]).
Mamy dla siebie dwa pokoje i kuchnię abym mogła gotować dietetycznie dla dzieci (Mysza i Stachu są całkowicie bezmleczni - i wymagają domowego jedzenia i suplementacji wapnia).
Jak weszłam do celnicy to padłam na łóżko i nic mi się nie chciało robić. Zaległam i niemyślałam.
- Mamo idziemy popływać? - pyta Mysza.
- Co?
Jak to, 11 godzin w samochodzie, gorąco, duszno. Dzieciaki powinny być zmęczone.
O nie. Oni nie są zmęczeni. To znaczy są, kiedy chcą.
Zjedliśmy. Frety zdążyły katy poodwiedzać. Kizia poszła spać.
Idziemy na plażę.
Z Milo.


Część druga
"Tam"


W Pieninach byliśmy ponad trzy tygodnie. Ja, dwoje dzieci i dwie fretki. Na trzy dni dojechał Tygrysek 1973. Jak zwykle zabrałam laptopa aby mieć kontakt ze światem oraz z pracą. Ale co tam. Po tak ekscytującej drodze "Do" nie może być tak banalnie.
Okazało się na miejscu, że w Niedzicy nie ma zasięgu Play-internet. Do tej pory miałam orange. Zmieniłam operatora wiosną. Rozpostarła się przede mną wizja odcięcia od Świata na 23 dni. Super. Zadzwoniłam do pracy z informacją, ze jedyny kontakt ze mną to telefon. Zadzwoniłam do Iki (dziękuję Tobie za pomoc) z prośbą aby na fretkorum napisała, że żyję ale nie mam netu. Z telefonu wolę nie pobierać maili bo to dodatkowe koszty.
Stachu był niepocieszony. Nie mógł grać.
Mysza został odcięta od jej smoków i od forum. Cóż, pomyślałam, jakoś to będzie.
A było rewelacyjnie. Praca dała mi spokój. Nic się nie działo. Codziennie chodziłam z dziećmi na plażę (http://picasaweb.google.pl/agnieszkastachurska/Niedzica2010#5510160485824976898). Nasze poletko mamy zawsze w tym samym miejscu, koło Pana Mateusza - ratownika. dzieciaki chlapały się w wodzie, ja czytałam i pilnowałam młodzież. Na miejscu na plaży byliśmy ok 9 rano a zwijaliśmy się ok 13. Potem obiadek i czas dla nas i fret.
Kizia jest domatorką, woli spanie w szufladzie, w łóżku lub zabawy.
Milo to obieżyświat. Codziennie wychodziłam z nią raniutko na spacer. Milo kopała nory w malwach, buszowała w porzeczkach. Robiła korytarze w trawie. Trafiały jej się dżdżownice. Apetyt obu dopisywał. Kizia jest cudownie kuwetowa. Początkowo robiła kupy nie do kuwety ale za drzwiami. Zastanawiałam się dlaczego aż mnie olśniło. Kizia jest przyzwyczajona, że do kuwety biegnie się prosto i w lewo. Tak jest w domu. W Niedzicy wyskakiwała z łóżka i biegła prosto oraz w lewo.. za drzwi. Kiedy postawiłam tam kuwetę wszystko lądowało w żwirku.

Milo spacery służyły. Sama siusia, sama podciąga nogi pod siebie, kiedy śpi to nogi nie leżą bezwładnie na boki ale są podkurczone. Kiedy Milo kopie doły to zapiera się nogami. Merda ogonem. Słowem robi postępy!!!
Nie pamiętała miejsca gdzie doznała urazu. Raźno łaziła po całym mieszkaniu.
W Celnicy, w czasie naszego pobytu mieszkali nasi niedziccy znajomi, którzy pamiętali ubiegłoroczny wypadek i naszą walkę o życie Milo. Przychodzili do nas w odwiedziny, pytali co u fretki ze złamanym kręgosłupem, życzyli zdrowia.

Ponieważ obie dziewczyny są wołowinożerne pojechałam do Niedzicy ( tu wyjaśnienie Niedzice są dwie: jest Niedzica Zamek "na górze" przy zamku Dunajec i jest Niedzica na "dole" poniżej zapory; my mieszkamy w Niedzicy Zamek a do Niedzicy mamy ok 2 km -> http://picasaweb.google.pl/agnieszkastachurska/Niedzica2010#5510419927083435986) po zakupy. Jest tam świetnie zaopatrzony sklepik z przesympatycznym właścicielem, który pomaga zanieść zakupy do samochodu, poradzi jakie mięsko na grilla kupić a co ważne można u niego zamówić wołowinę. Dzięki temu nie muszę jechać do N.Targu lub do N.Sącza na zakupy.
Wołowinka była po dwóch dniach. Poporcjowana, popakowana i zamrożona. Uff frety mają co jeść.

Okolica jest piękna. http://www.niedzica.nazwa.pl/zabytki/zamek_dunajec/zamek_dunajec.html
W czasie pobytu jeździliśmy po okolicy. Na Słowację. Po raz drugi byliśmy na zamku w Starej Lubowli (http://www.dziedzictwo-kulturowe.eu/pl/LubowlaIOkolice/Lubowla). A tam trafiliśmy na arcyciekawy pokaz sokolniczy.
Wracając kupiliśmy Beherovkę.
Nie ominęły nas także urok klimatu przejściowego. 15 sierpnia przeszła potężna ulewa i burza. Dwie osoby zostały porażone piorunami w tym jeden pan bardzo poważnie. Wymagał reanimacji. Wzywaliśmy pogotowie. Akurat tego dnia Tygrysek1973 wracał do Warsiawki. Jechaliśmy w tę burzę. Drogami płynęły potoki spienionej wody. Na pociąg zdążyliśmy w ostatniej chwili.

Pieniny nas odtruły, odświeżyły, opaliły. Było jak zwykle świetnie.
Po wyjeździe męża przeniosłam się do mniejszego mieszkanka za to lepszego dla fret. W Celnicy są okna skrzyniowe. Nie można zostawić otwartego, uchylić się nie da. Są łóżka dla mnie za krótkie i skrzypiące (cóż mają po sto lat).
Zamieszkaliśmy w Kurniku, w lewej grzędzie. Kurnik jest oddalony od Celnicy o jakieś 10 -15 metrów. Któregoś dnia Staś opowiadał jakiemuś poznanemu na plaży chłopcu, że mieszkamy w kurniku.
Chłopiec pytał - Czy z kurami?
A Staś odpowiadał: - Nie z fretkami.

Mamy tam wielu znajomych. Na zamku, w bacówkach, w sklepach, na plaży. Jedziemy prawie jak do siebie. Zawsze cieszymy się przed i wspominamy po. Za rok znowu będziemy w Niedzicy.


Część trzecia
"Czas wracać"

Moje postanowienie dotyczące nie jeżdżenia Zakopianką jest w mocy. Wracaliśmy inną drogą. Prze Limanową, Nowy Wiśnicz, Bochnię, Puszczę Niepołomicką do Krakowa a z Krakowa E7 do Warszawy. Droga była zaplanowana dosyć dokładnie ponieważ od Caed brałam Sida. Sid to fajny czteromiesięczny freciak który był pod opieką Caed. Miał trafić do DS w Ostrowcu Świętokrzyskim a moim zadaniem było odebranie go od Caed i zawiezienie do Skarżyska Kamiennej, gdzie czekała na niego Nowa Pani. Drogę odbył w transporterku, popił, nie pojadł i poszedł spać. Chłopak śliczny. Duży, masywny. Widać, że dopieszczony.

Wróciliśmy bez żadnych problemów. Wyjechałam o ósmej a o czwartej byłam w domu. Zatrzymując się w Krakowie, tankując, siusiając, rozmawiając z Ulą, zatrzymując się w Ostrowcu, w McDonaldzie i w Radomiu na cmentarzu (gdzie jest grób rodziny Tygryska1973). W porównaniu z jazdą "Do" można powiedzieć luksusowo.
W czasie akcji Sir Sed przydała się moja wspaniała naklejka na samochód w "fretkowozem". Dzięki niej jesteśmy rozpoznawalni na stacjach BP.
Jak jeżdżą nasze frety? Otóż jeżdżą głównie na kolanach. Wiem, że jest to niebezpieczne dla nich ale ponieważ ani Milo ani Kizia nie mieszkają w klatce a z transportera korzystając jadąc do Ogonka nie są przyzwyczajone do przebywania w nich długo. Kizia jeździ z tyłu na bagażniku a Milo na podłodze przy tylnych fotelach. W samochodzie mam zainstalowane dwa poidełka i stoi kuweta. Dodatkowo jest miska z jedzeniem. W czasie postoju odsiusiuję Milo. Tak jechaliśmy do Karpicka.

Po przyjechaniu do domu czekała na dzieci i na nasze frety niespodzianka. Mysia zostawiła nam swoje cudowne frety Apo i Armiego.

Gościmy je do niedzieli. Są boskie. Apusia jest mięciutka i puszysta, taka delikatna, eteryczna jak jej Pani - Mysia. Armi jest przylepną kluseczką. Taki "nakolankowo-narączkowy". Może być non stop głaskany. Stasio zakochał się w nim. Super jest kiedy w domu ma się tak dużo fret.
Kizia bawi się z Apusią, Armi śpi a Milo, jak to Milo warczy i szczeka na wszystkich.
Po kim ona to ma????
zdjęcia