Wspierajmy fretki w potrzebie.

Jeżeli znalazłeś bezdomną fretkę, potrąconą przez samochód, byłeś świadkiem wypadku lub innego zdarzenia losowego z udziałem zwierząt nie zwlekaj - udziel pomocy.
Zwierzęta też cierpią. Skontaktuj się z wolontariuszami Stowarzyszenia Przyjaciół Fretek, Strażą Miejską, policją, najbliższym gabinetem weterynaryjnym lub wejdź na stronę Stowarzyszenia Przyjaciół Fretek tu uzyskasz pomoc.
Na zamieszczonej mapce znajdziesz kontakty do naszych wolontariuszy.

Aukcje charytatywne na rzecz Stowarzyszenia zobacz i kup. Dochód jest przeznaczony na cele statutowe.

środa

Historia Milo



Zdjęcia mówią więcej niż najzgrabniejszy tekst. To jest Milo. Ma teraz prawie 8 miesięcy od trzeciego miesiąca życia jest sparaliżowana. Gdyby była człowiekiem poruszałaby się wyłącznie na wózku inwalidzkim.


Nasza córka dostała Milo po komunii było to jej wymarzone zwierzątko.


Ja.


To zdjęcie zrobił znajomy w Warszawie w czasie Międzynarodowego dnia bez futra, ma ono tytuł "Żywy szaliczek"

Milutka czyli Panna Migotka pojawiła się u nas pod koniec czerwca.
Nie nacieszyliśmy się zdrowym zwierzęciem....


Był czwartek 30 lipca 2009, wróciliśmy z plaży nad Zalewem Czorsztyńskim. Ja, moje dzieci, koleżanka, jej przyjaciel, córka i mama. Mieszkaliśmy w Niedzicy w Pieninach. Dzień był gorący. Słońce prażyło. Aż szkoda było wracać na obiad.

Koleżanka z całą rodziną poszła na obiadek a ja zaczęłam przygotowywać dzieciom jedzenie. Mysi się dłużyło więc zaproponowała, że weźmie Milo na ręce i pójdzie na ganek na powietrze. Milo była od rana bardzo osowiała, nie zjadła mięska, nie brykała jak to ona potrafi. Słowem była jakaś taka dziwna. Ale przecież zwierze musi się zaaklimatyzować do nowego miejsca więc to pewnie przejściowe.

Tak więc ja zostałam przy naleśnikach, Stasiek z nosem w komputerze a Marysia wyjęła Milo z pojemnika i wyszła......

Po chwili, dosłownie po 2,3 minutach wbiega zrozpaczona, zaryczana córka wrzeszcząc że Milo umiera i leci jej krew. Ponieważ ja w życiu wiele widziałam i jestem w takich sytuacjach bardzo opanowana posadziłam dziecko na podłodze i wzięłam zwierzątko na ręce. Milo była nieprzytomna, leciała jej krew z nosa i z pyszczka. Zwierze odłożyłam do pojemnika i zaczęłam uspokajać córkę. Po paru minutach mogłam zająć się fretką. Milo oddychała płytko i bardzo szybko. Była nieprzytomna. Krew już nie leciała ale pojawiły się drgawki. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Może coś zjadła? Może się zatruła? Może...

Koleżanka, która miała kiedyś fretkę powiedziała ze to jest udar słoneczny ponieważ jest dzisiaj bardzo gorąco a fretki nie znoszą ciepła. Poradziła zimny, mokry okład na całego zwierzaka i czekanie. Tak też zrobiłam. Po pewnym czasie Milo dostała znów drgawek. Mnie coś nie pasowało. Wydawało mi się ze to chyba nie udar. Ponieważ poprzedniego dnia Milo wlazła nam pod wannę obawiałam się że mogła zjeść trutkę na szczury która paraliżuje.

Zaczęłam jeszcze wieczorem i w nocy w czwartek obdzwaniać przychodnie weterynaryjne w Małopolsce. Nie jest łatwo znaleźć lekarza który zna sie na łasicowatych. Z kotem, lub z psem byłoby łatwiej

Postawiłam na nogi kilkanaście lecznic, Stowarzyszenie Hodowców w Krakowie, męża i znajomych. Udało mi się uzyskać adres w Nowym Sączu gdzie od razu w piątek rano pognaliśmy. Do lecznicy było ponad 60 km w jedną stronę. Jechałam z świadomością, ze mogę przywieźć martwą Milo. Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. Obawiałam się najgorszego. Dzieci pojechały ze mną.

W Nowym Sączu powitała nas młoda lekarka i lekarz dyżurny. Wysłuchali całej mojej opowieści i zaczęli badania. Szukali śladów trucizny. Zdobili badania krwii i moczu niczego nie znajdując. w końcu ok południa zdecydowali o RTG.Wynik był bardzo szybko. My byliśmy wtedy z powrotem z Niedzicy. Zdecydowałam, że tak będzie lepiej ze względu na dzieci. Wczesnym popołudniem zadzwonił lekarz z informacją, ze mam wsiadać w samochód i przyjeżdżać do nich. Niczego nie chciał mi powiedzieć przez telefon. Jechałam płacząc. Byłam pewna, że jadę po to aby podpisać zgodę na uśpienie. Na miejscu dowiedziałam się prawdy o stanie Milo.

Nasza fretka ma zmiażdżony kręgosłup.
Ktoś w nosy przytrzasnął ją drzwiami.
Ma złamany 6 i zmiażdżony 7 krąg piersiowy.

Nie mogłam uwierzyć.

To niemożliwe!!!

Przecież wiedziałabym!!!

Ktoś by mi powiedział!!!

Nikt nie powiedział. Lekarz mówił, że jest to typowy przypadek. Wiele fretek tak ginie.

Ja stałam i nie wiedziałam co on do mnie mówi. Przecież na spałam z dziećmi, znajomi wstawali w nocy parę razy do toalety. Ale przecież jak coś by się stało to by mi powiedzieli....

Wracałam z Milo, z serią zastrzyków i z wielką pustką. DLACZEGO?

Czekają nas teraz naświetlania lub laser. Milo zmieniła nasz świat. Mamy chore zwierzę, które czołga się na przednich łapach, ma problemy z oddawaniem moczu i wymaga wymasowywania aby nie doszło do chorób pęcherza i nerek. Ma stały ucisk na rdzeń i bóle fantomowe.

Milo ma dopiero osiem miesięcy.

A my od końca lipca żyjemy z żalem do ludzi, którym ufaliśmy. Z żalem, że przez głupotę lub strach człowieka cierpi zwierzę. Żal do nas samych że nie zareagowaliśmy wcześniej. Przecież tego dnia Milo była jakaś inna, osowiała, nie chciała się bawić, nie jadła. Gdybym więcej czasu tego ranka jej poświęciła to może teraz Milo by chodziła. Żyć będziemy z tą świadomością.